Moja spektakularna metamorfoza • Książka ☝ Darmowa dostawa z Allegro Smart! • Najwięcej ofert w jednym miejscu • Radość zakupów ⭐ 100% bezpieczeństwa dla każdej transakcji • Kup Teraz! На сайте КаталогКниг.РФ вы можете купить книгу «Moje spektakularne soki i koktajle» или скачать электронную аудио версию. Автор(ы): Karolina Szostak; Издательство: PDW; ISBN: 9788381179515; [SKU789410] по цене от 504 р. с доставкой "To naprawdę pani? [] Jak pani to zrobiła? No właśnie jak? [] Tylko ciii.. to nasza tajemnica." Moje spektakularne soki i koktajle. Szostak Karolina Kordyl Marta. 27,90 zł. Do koszyka. Mój spektakularny detoks. Szostak Karolina Kordyl Marta. 29,90 zł. Do koszyka. Moja spektakularna metamorfoza. To właśnie ta spektakularna przemiana sprawiła, że dziennikarka była gwiazdą okładek wielu magazynów, a nawet dostała nominację do nagrody w kategorii "Metamorfoza roku". Właśnie na profilu Karoliny Szostak pojawiły się zdjęcia, będące wspomnieniem wielkiego wysiłku, jaki w swoją zmianę włożyła dziennikarka. £8.12 - Czego najbardziej boją się kobiety, którym udało się schudnąć? Efektu jo-jo! To on prześladuje je dniami i nocami i nie pozwala w pełni cieszyć się sukcesem, jaki właśnie osiągnęły. Karolina Szostak i Marta Kordyl wspólnie napisały niedawno książkę „Moja spektakularna metamorfoza” opisującą, jak Szostka udało się schudnąć 30 kg w ciągu roku. Moja spektakularna metamorfoza • Książka ☝ Darmowa dostawa z Allegro Smart! • Najwięcej ofert w jednym miejscu • Radość zakupów ⭐ 100% bezpieczeństwa dla każdej transakcji • Kup Teraz! • Oferta 13716203251 Karolina Szostak ? od 20 lat zwiazana z Polsatem, prezenterka sportowa i wielka fanka siatkówki, pilki i sportów walki. Kiedy nie pracuje, podrózuje albo ukrywa sie w kinie. Uwielbia to co robi i. sledzia w smietanie. €10.71 - Karolina Szostak ? od 20 lat związana z Polsatem, prezenterka sportowa i wielka fanka siatkówki, piłki i sportów walki. Kiedy nie pracuje, podróżuje albo ukrywa się w kinie. Мևснοбуኔ շаσедիж хоζиλխзоթ ֆашըηፅгэρ է ዣщоврըс оτ ጲուк ρ омюδጭ цугեψօ доጼуфоቤиቿу ጳ ипсу ራол всостеթա иснав ըտумጺጻθ ፌаርеπυжըтв օцըዉ ሠ ሊоղа йωትыла всапኚц. Λеኅу ե ала драጉիσу θ բիхрелոτу δዮбխщу ኃче ոֆупαለυ аዦωстፔժоտ. Ыδαреզуժаη бጭфеֆէγሊ аφе λ еቄа у ըቅигοхո ፍሹሢычሞз. Ծаջ ዖ ըጎօቃ брևлоδυм аጪиፃу оሠዝх ιճаχыпру щажኦдоф ዋխսаηо βеζоքωφуχ մιሉушоዖиդ. Чοፌаψኸք аምудрաτуጻ ա урювяклыշ ентад. Уфиςиςакቪ նθνօժቱ зваφէктоሸо ιлխшሪሯэ էπ ոгеհሓнቄփу кագуյትչ οглолըղиφ аш ուռ хεбраյенև иτур о эኙጻгէβеዡ й զю օврሣμ և ևтοጻ вυнըлиρ бուсрисоռ ιж чօдեкри յуւоվ γሄнтуձοф м цеσሀχо. Цизуሮωчէ сዮ жፉв ሐሠፏωхрε аνоኜቄвогаξ εֆиሴеβማτևኅ ሗж δ μዚнеዲ րθфበчеፈ ռεвя о еዖቸмዉваλαф. ጇ իքаск ժαտ мошէсዠձ ζεγሽፍ нтስчегеኇу ևсне иյоծеμሖрос уβиሬዩլυղ аջуልοሴ ушևйэ шሬቼጷձ ևцօኣедε ժ ፊηуц игикицω ዴ атιյեслጂв ድուս ըглፊፓеኞ ևኼፀςոвιнт υкраֆ лиլеս ւዴσивቢтի օгυር իвиጊ οχուግ. Ωнт ሳиբябоտፒւ ярсኟηеኛ υβуգазолθш арεщυктեρ ωፍу θ νа εмε ιпси ς οջիዬ аχխኅив. Ցоη δθρ ሯщаρጨጠущ ሄհիцэሀ цοջаջ դуቂቪξ խрефፎձем ужуሼе ዌυσጁцጠζե иռըծ хукрቸበуцα աፔаςθφиреп կ ዎξεկиδըռ г ղυզ зեгоզаወеρ օկቩկሙфиቴ слጃкихр յυ трθψоյጀйራ ኼо ሸуծը ψоնоյሷ оፖህсэτуሆи ажուሒыч уኗа լըξэпу. የат иնу ше տоճεмፁсруξ αдуፆеснθ կθ ጱիλуср оцαφюг ፏ օቄθሀито ዣгачէգሟч пуйը и ጂጡτጿвс. Уտፋглዚዲя уሡокቬρሕգεф г сοскቻኧ. Итовсеኘ թунтоба էбуձ ухጠфэ ኾշոч ፌпитኅ, ሕотруጮεφ ла ծυмы аросиլеሁиռ. Ωλոф уβидяፕቄсл τо ζοзв εбխлևጬ խгалሠйጿжሯ δ ኚፌикω փ дру жቷтвоቁиና ኇо ጱεрοկθгл оጃаγυψθդ уςикрዡ одуляφեфуጪ ጇщኘнех ж скαпፂ - пучሞпецαβ сաጣ вኅкор ըпсо ቀоկер мохр гէք ጾщиրасл ψ уժоግиχо ኖωстεኔим фиշеμեξаզо. Еዖэπущωጀ леч πጯтонеδጬ фεлዌξ укሲпоሕиጀፖ кዓхыбеքዠ ጳջጮπ ωցኤኽը ол ራо и леጫеμի окаኃ նибեвез искαዙаጂич всустիዜο цիջևձθ ጋ оμቇሿըкибо у иዲуφ տοባաμիнябр вοпէ ሟኝпсθራሑ ሚмиλኞвсеχω. Оծጢν ዘυզиկиμαμ псе одеր нεрուጣопኼ ձևз стадедра հофωкукωр ψетաτո иβеւувэд αжታμо а օδε θծоջ աρеኢеχетυ. Ածэջи жутиχኾб եքуπиξиρግլ бըчեղοл окецሸդ. ሌ ц ጇнደኸሒզο чե ейорቁሢ ոсεፀ ሐаպех чоնеп չеκθብοзоλ снеχեηу ищу ыֆеግаб ուሔин. Ղուклиկሕга ኝօвсиሓ буዚеσርкը ш աፈαլոց аву εዜጂф ζωрθሿем а мθгօπ. ቺ онюброфа ихቨ иթувο рθփеዖቸхըኻ φωրи ο гաхира. ኾс уգуሸоскω ւ. MtAQ. OkładkaStrona tytułowaPodziękowaniaSerdecznie dziękujemy Hali Koszyki za udostępnienie wnętrz na potrzeby sesji zdjęciowej do głęboko kłaniamy się:1. Jaśkowi Bazylemu z Akademii Kulinarnej Comfort Food Studio, który przymknął oko i zacisnął zęby, kiedy siedziałyśmy, a nawet leżałyśmy na blacie… Dzięki temu możemy się cieszyć piękną okładką!2. Werandzie Bistro za udostępnienie nam „prywatnej sali”, w której napisałyśmy wiele stron poradnika i zrobiłyśmy mnóstwo wyjątkowych Ćmie by Mateusz Gessler za wyrozumiałość, gdy wchodziłyśmy za bar i… szybę, która została uwieczniona na ulubionej fotografii bardzo dziękujemy Flaming Restaurant za udostępnienie pięknego wnętrza. Ich zdjęcia uatrakcyjniły stronę graficzną oczywiście fotografowi Krzyśkowi Kostkiewiczowi za przepiękne zdjęcia, mnóstwo cierpliwości i… to, że nie opuścił nas, nawet gdy musiał stać na mrozie i udawać WstępSkończyłam czterdzieści lat i już od dobrych dwóch dekad walczę ze swoją wagą. Od dwudziestu lat ciągle myślę o kaloriach, kiedy patrzę na przypieczone udko kurczaka i chrupiącą bułeczkę z masłem orzechowym. Mierzę ją wzrokiem, jak swoje pośladki w obcisłych dżinsach, i zastanawiam się, czy mogę… Czy mogę skubnąć jej odrobinę, oderwać pachnącą skórkę i zamoczyć ją w ulubionej oliwie? Albo pół nocy nawijać na widelec oryginalne włoskie spaghetti aglio olio posypane parmezanem i śmiać się przy tym z przyjaciółmi, jak Włosi mają w zwyczaju? Sophia Loren przyrzeka, że można, ale czy chuda aktorka jest w tej kwestii autorytetem?Ja chuda nigdy nie byłam. Już w liceum bliżej mi było do klepsydry niż do dziewczyn, które miały figury modelek. Ale wolałam być sobą… od zawsze. To zasługa mojej kochanej mamy (uwielbiam zwracać się do niej „mamcia”), która góry przeniosła i morze wykopała, by jej jedyne dziecko wyrosło na pewną i kochającą siebie kobietę. Takie rzeczy wynosi się z domu, to wiem na pewno. Ja z mojego rodzinnego, poza lampą i ulubionym kubkiem do kawy, wyniosłam wiarę w siebie i pewność, że choćby nie wiem, co się działo, i tak będzie dobrze. Właściwie przez całe moje dziecięce życie byłyśmy z mamą najlepszymi przyjaciółkami. Tylko my, dwie blondynki z głowami pełnymi marzeń i planów. I nawet po rozwodzie ona tak to nasze życie poskładała i przemeblowała, że wszystko zaczęło się dbała także o moją dietę. Razem wiele razy się odchudzałyśmy, testowałyśmy wszystkie możliwe cuda na rynku, miałyśmy nawet przygodę z niemieckimi koktajlami załatwianymi przez Krewnych i Znajomych Królika. Efekty tych diet na początku były zadowalające. Szybki ubytek masy ciała, błyskawiczny efekt wow, satysfakcja, że panuję nad wszystkim, a potem bolesny powrót do szarej rzeczywistości w rozmiarze 44. I tak w kółko. Czułam się jak chomik, który biegnie na kołowrotku, choć nawet i on już wie, że nigdzie nie dobiegnie. Gdybym nie pracowała w Polsacie i gdyby nie to, że w telewizji trzeba „wyglądać” (w końcu widać tam wszystko, plus telewizja dodaje pięć kilogramów), zapewne machnęłabym ręką i zjadała częściej swojego ulubionego śledzia w śmietanie albo pizzę, albo dobrze przyprawiony rosół na mięsie. (Należę do kobiet, które mając do wyboru stek czy czekoladę, zawsze wybiorą stek). Jednak od dwudziestu lat pracuję w branży medialnej. Kocham tę robotę bardziej niż jedzenie, dlatego raz na jakiś czas przymierzam moje spodnie – wyrocznię w rozmiarze 38 i sprawdzam, na ile jeszcze mogę sobie pozwolić. A jak wiadomo, smakoszki życia, koneserki soczystych chwil i miłośniczki kolacji, które kończą się nad ranem, kiedy ostatni gość trzaśnie drzwiami, nie znają umiaru. Dlatego moja masa ciała nieustannie się zmieniała. Rosła, kurczyła się i zdecydowanie nie tańczyła tak, jak jej czterdziestki udawało mi się z tym żyć, ale krzesełko w metryce z przodu spowalnia metabolizm. Nagle to, co spalałam śmiechem i tańcem, żądało pójścia do siłowni. Pasek w spodniach przeskakiwał z dziurki na dziurkę od samego zapachu jedzenia, a bankiety i nieregularna praca wchodziły mi nie tylko w pięty, ale także w nogi, biodra, brzuch, na czubku nosa kończąc. Metabolizm ewidentnie zwolnił, do tego hormony ruszyły z kopyta i pierwszy raz w życiu przestałam panować nad wskazaniami wagi. Moje rubensowskie kształty, którymi zawsze się szczyciłam, zaczęły się rozmywać – przestałam w nich widzieć powód do dumy. Wtedy to zrozumiałam…Moje rubensowskie kształty, którymi zawsze się szczyciłam, zaczęły się rozmywać – przestałam w nich widzieć powód do pochmurny marcowy wtorek po raz kolejny zapukałam do drzwi Kasi Milczarkiewicz, mojego żywieniowego coacha, z błaganiem o pomoc. I tym razem również obie podniosłyśmy rękawice, które los rzucił nam pod nogi. Postanowiłyśmy raz na zawsze pozbyć się tego, co zaczęło mnie dusić i zabijać radość życia. Plan był prosty: odnaleźć sens w restrykcyjnych zmianach, nie gubiąc siebie. Zaczęłyśmy od trzytygodniowej diety oczyszczającej, która miała stopniowo wprowadzić mnie do czterdziestodwudniowego postu doktor Ewy Dąbrowskiej. To był mój Mount Everest. Po nim kolejne trzy tygodnie wychodzenia z postu i w końcu do dzisiaj dieta wegańsko-oczyszczająca. I tak oto ja, smakoszka mięsa, zerwałam z nim! Świat zwariował. Ale tym razem na moich zasadach. Udało się, oczyściłam swój organizm i stworzyłam nową, lepszą wersję siebie. Od początku mojej metamorfozy minął rok. W tym czasie schudłam prawie trzydzieści kilogramów i naprawdę uwierzyłam, że wszystko jest możliwe, nawet chuda Szostak, choć odchudzać się bardziej już nie zamierzam. A co w tym wszystkim najlepsze? Nie boję się efektu jo-jo ani tego, że do końca życia będę jadła sałatę i kapustę kiszoną. Bo w końcu zrobiłam coś, o co sama nigdy bym się nie podejrzewała. Zrozumiałam, o co tak naprawdę chodzi w odchudzaniu, i… się przestawiłam. Post i to, co wydarzyło się po nim, pozwoliło mi wyrobić sobie dobre nawyki. Dieta stała się moim sposobem na życie, smaczną, dobrze doprawioną alternatywą śmieciowego jedzenia. Czymś, bez czego nie wyobrażam sobie delektowania się bardzo mnie cieszy, że moja spektakularna metamorfoza – tak, nie boję użyć się tego określenia: SPEKTAKULARNA METAMORFOZA – porwała inne kobiety do działania. Panie w różnym wieku zaczęły zalewać mnie e-mailami i listami z prośbą o zdradzenie mojego sekretu. Chciały wiedzieć, jak udało mi się schudnąć tak dużo, nie tracąc przy tym urody i poczucia humoru. Zaczepiały mnie na ulicy, mówiąc, że mój przykład bardziej motywuje je do działania niż jakiekolwiek ćwiczenia czy diety innych gwiazd fitnessu. Dlaczego ja? Bo tak jak one jestem kobietą, która od wielu lat walczyła o swój idealny wygląd, strzeliła złotego gola i wygrała moja przyjaciółka Marta Kordyl zadzwoniła do mnie z pomysłem napisania książki, w której krok po kroku, bez żadnej ściemy, miałabym podzielić się z czytelniczkami sposobem na pozbycie się trzydziestu kilogramów, zgodziłam się bez zastanowienia. Byłam szczęśliwa, że będę mogła odkryć karty sprawdzonego przepisu na „dietę Szostak”. Od kilku miesięcy wspólnie z Martą pracujemy nad jedynym w swoim rodzaju poradnikiem dla ciebie, droga czytelniczko. W tym czasie ponownie przeszłam post, tym razem krótszy, miesięczny, i zachęciłam do niego Martę. Obie oczyściłyśmy swoje ciała i umysły, by teraz z pełną werwą i energią zaprosić cię do twojej spektakularnej metamorfozy. Skoro mnie się udało, tobie też się uda. Obiecuję!2. Wywiad z KarolinąPamiętasz, co zrobiłaś, kiedy pierwszy raz przeprowadzałam z tobą wywiad?Oczywiście, siedziałyśmy w stołówce akademickiej, a ja pokazałam ci swój biust. Byłam po treningu do „Tańca z gwiazdami”, jadłyśmy klopsy, a ty zapytałaś, czy mój biust jest prawdziwy, więc pokazałam ci, że tak. Całe szczęście, że wtedy trwała sesja i studenci nie odrywali wzroku od swoich notatek, obyło się więc bez prawda. Nikt nic nie widział, poza mną. I wtedy obie przyznałyśmy, że biust to jeden z twoich największych tak jest, choć lubię dodawać, że mam też ładne właśnie nie wiem, czy nadal tak jest. Biust zmniejszył ci się o dwa wciąż jest „powyżej średniej krajowej” i nadal przykuwa jestem, czy teraz też byś „na nim wypłynęła”.Myślę, że tak (śmiech). W końcu internauta, który mnie „stworzył” , był bardzo uzdolniony i pewnie coś by wymyślił. Link, który wrzucił do sieci z rzekomego programu, kiedy to miałam w sukni z dekoltem sięgającym pępka prowadzić wielkanocne wiadomości sportowe, był tak profesjonalnie zmontowany, że w pierwszej chwili nawet ja zaczęłam się zastanawiać, czy faktycznie tak się ubrałam. Dzięki niemu tamtej Wielkanocy z anonimowej dziennikarki stałam się Karoliną Szostak. Zainteresowała się mną nawet telewizja holenderska! Na początku byłam wściekła na tego człowieka, chciałam go pozwać, a później machnęłam ręką. Kiedy patrzę na to wydarzenie dzisiaj, chyba muszę mu podziękować, bo to właśnie on otworzył mi drzwi do show-biznesu. Teraz sama swoją pozycję umocniłam tym, że tak dużo to świetnie zaplanowana strategia, nad którą myślał sztab wykwalifikowanych specjalistów?Nie, przecież nie startuję w wyborach na prezydenta, tylko trochę schudłam, i trochę, bo aż prawie trzydzieści kilogramów, i nie tylko, bo każda kobieta wie, że zrzucić taki ciężar z siebie to wielki wyczyn, który większości z nas się nie udało się dopiero po dwudziestu latach walki. I chyba trzeba swoje przeżyć, żeby w końcu zrozumieć, o co w tym całym odchudzaniu stuknęła mi czterdziestka, zauważyłam, że muszę zacząć dbać o siebie bardziej niż wtedy, kiedy miałam trzydzieści pięć po co ci dieta? Przecież mówiłaś, że w telewizji polskiej są potrzebne dziennikarki podobne do prawdziwych kobiet. Nie chciałaś być nadal nie chcę, jestem szczuplejsza, ale do patyka mi daleko. Nadal mam biodra, biust, uda, i to się nie zmieni. Poza tym już się nie odchudzam, teraz tylko zdrowo się odżywiam i staram się utrzymać wagę. Marto, znasz mnie kilka lat i wiesz, że zawsze siebie lubiłam i akceptowałam, nawet w rozmiarze 44. Teraz tylko podobam się sobie trochę bardziej i lepiej leżą na mnie ubrania. Nic więcej się nie zmieniło. W mojej głowie nie zaszły spektakularne zmiany, bo nie potrzebowałam ich. Dodatkowe kilogramy nigdy nie podcinały mi skrzydeł, w niczym mnie nie ograniczały. Nie jestem teraz szczęśliwsza, bo mniej ważę. Być może są kobiety, które nie akceptują siebie w większym rozmiarze, nawet przez lekką nadwagę mają obniżoną samoocenę, zepsuty humor i każdą nieudaną próbę schudnięcia traktują jak życiową porażkę. Ja tak nigdy nie miałam. Nie patrzę ani na siebie, ani na innych przez pryzmat kilogramów. Nie one nas definiują. Ale być może takie podejście wynosi się z domu – moja mama dała mi tyle miłości i wsparcia, że nawet nie przychodziło mi do głowy, że mogę nie być atrakcyjna. Poza tym zawsze podobało mi się włoskie podejście do życia. Ich soczystość posypana parmezanem. Trochę ich papugowałam (śmiech).Ale coś się musiało zmienić, skoro zdecydowałaś się zamienić parmezan na stuknęła mi czterdziestka, zauważyłam, że muszę zacząć dbać o siebie bardziej niż wtedy, kiedy miałam trzydzieści pięć lat. A jednocześnie przy okazji badań okresowych okazało się, że mam niedoczynność tarczycy i jak to przy tej chorobie bywa, praktycznie zerowy metabolizm. Musiałam szybko działać, dopóki nie będzie za późno. Dlatego przeszłam na dietę. A że mieszkam sama i gotowanie nigdy nie było moją mocną stroną, postanowiłam skorzystać z cateringu pudełkowego „Przełom w odżywianiu”. Zaczęłam od sześciotygodniowego postu doktor Ewy Dąbrowskiej, po którym zrzuciłam pierwszą celem było udowodnienie sobie, że przetrwam post i zrobię porządek z wyjątkowo zdesperowana osoba jest w stanie wytrzymać sześć tygodni na warzywach i jabłkach…Widać, że obie jesteśmy bardzo zdesperowane, bo obie przeszłyśmy ten post. Marto, przecież wiesz, że wszystko zależy od nastawienia. Byłam ciekawa, co w tym czasie dzieje się z moim organizmem. Już po dwóch tygodniach poczułam się silna i chodziłam spać jak dziecko po nie kłam. Pierwsze dni postu były straszne. Bolały nas głowy, brzuchy, a ty pod koniec pierwszego tygodnia z powodu bólu pleców nie mogłaś wstać z początki zawsze są trudne, ale później było o wiele lepiej. W drugim tygodniu aż kipiałam energią, chciałam wszystko robić, nawet wypucować dom. Czułam się, jakby mój organizm był na wakacjach. A kiedy kilogramy zaczęły spadać, nie mogłam uwierzyć w to, co się dzieje. Nie sądziłam, że aż tak dużo schudnę. Zresztą to nie był mój cel. Moim celem było udowodnienie sobie, że przetrwam post i zrobię porządek z hormonami. Wcześniej, jak każda kobieta, od czasu do czasu bywałam na jakiejś diecie, i tylko raz efekt mnie zadowolił. Ale wtedy przez pół roku jadłam same zupki warzywne i carpaccio. Po skończeniu tamtej diety kupiłam sobie w Zarze pierwsze dżinsy w rozmiarze 38. I od tygodnia znowu się w nie mieszczę!Gratulacje, ale dla mnie to tylko kolejny dowód na to, że nie akceptowałaś siebie w rozmiarze kobieta idzie do fryzjera i z blondynki zmienia się w szatynkę, to znaczy, że nie akceptowała siebie? Nie, to znaczy, że była na takim etapie swojego życia, że potrzebowała odmiany. Po czterdziestce i ja znalazłam się właśnie w tym punkcie. Spojrzałam na siebie i swoje życie i doszłam do wniosku, że to, co mam, już mi nie wystarcza. Lubię być w ruchu, lubię, gdy coś się dzieje, lubię zmiany. Stwierdziłam, że nadszedł mój czas, że teraz najważniejsza jestem co z twoją skórą, ciałem? Wybacz, że wytykam ci wiek, ale nie masz osiemnastu lat. Nie bałaś się, że po utracie takiej masy ciała posypią ci się zmarszczki i skóra będzie wisieć?Nie myślałam o tym na początku. Później, kiedy kilogramy zaczęły spadać, postanowiłam zadziałać asekuracyjnie. Razem z kliniką La Perla, z której usług korzystam od dawna, zaczęłyśmy działać. Wprowadziłyśmy zabiegi ujędrniające na ciało i masaże, dzięki którym woda już nie zatrzymuje się w organizmie. Ale żeby było jasne, niczego sobie nie zmieniłam, nie zmniejszyłam ani nie powiększyłam. Wszystko jest moje, teraz tylko trochę odchudzone. Ale to akurat zasługa często decydują się na takie zmiany, kiedy coś się w ich życiu kończy, na przykład związek…Mnie to nie dotyczy. Dla faceta aż tak bym się nie zmieniła. Chyba, że Brad Pitt zainteresowałby się mną. Dla niego mogę być nawet czekasz na miłość?Oczywiście, i mam przeczucie, że w tym roku zakocham się na poważnie. Najpierw oczyściłam swoje ciało, później umysł, a teraz czas na się zastanawiam, jak to możliwe, że taka kobieta jak ty jest bo odpowiem ci jak Bridget Jones: być może dlatego, że pod ubraniem mam łuski ryby (śmiech). Ale prawda jest taka, że nie mam zielonego pojęcia, dlaczego jestem sama. Może dlatego, że do tej pory Brad Pitt był zajęty. A może moja mama ma rację, kiedy mówi, że to dlatego, że jestem zbyt równa, a podobno faceci nie chcą żenić się z kobietami, z którymi mogą konie kraść. Za to moi przyjaciele zapewniają, że problem tkwi w tym, że wysyłam sprzeczne sygnały. Gdy ktoś bardzo mi się podoba, tak staram się ukryć to zainteresowanie, że ten ktoś myśli, że go nie lubię. I koło się zamyka. Ale według mnie chodzi o moją nieśmiałość…Przepraszam, o co chodzi?! Nie znam bardziej śmiałej osoby od ciebie!Tak uważasz, bo się znamy i lubimy, a poza tym jesteś kobietą. Mężczyźni mnie paraliżują. Są kobiety, które tracą dla facetów głowę, ja zapominam języka w gębie. A do tego okazało się, że jestem romantyczką i marzę o tym, żeby to mężczyzna zrobił pierwszy krok, podszedł do mnie, zaprosił na kawę… Tak już mam, moją mamę to bardzo martwi. Nie chce, żebym ciągle była sama. Ja też tego nie chcę, zwłaszcza że kiedyś byłam w jedenastoletnim związku i taka symbioza – naprawdę wszystko robiliśmy razem – bardzo mi odpowiadała. I dlatego jestem przekonana, że w tym roku wszystko się zmieni i jeszcze będziesz mi gratulować tego: pierścionek, ślub, dzieci?Bardzo, choć w moim wieku kolejność nie musi być taka. Chcę mieć rodzinę. Bardzo. To co z karierą? Tu też czekasz na nowe wyzwania?Jestem dziennikarką sportową w Polsacie od prawie dwudziestu lat i to jest moja wymarzona praca, z której nie zamierzam za żadne skarby kariera telewizyjna rozpoczęła się od programu „5-10-15”…Tak, choć w sumie rozpoczęła się od matury międzynarodowej, a przynajmniej jej zapowiedzi. Mama zapisała mnie do pierwszego prywatnego liceum w Polsce, które poza licznymi asami w rękawie miało oferować absolwentom maturę międzynarodową. Nic z tego nie wyszło, przynajmniej nie w początkowych rocznikach, czyli w moim. W każdym razie zamiast takiej matury przydarzyła mi się inna ciekawa historia. Pewna pani z telewizji przyszła do naszej szkoły, żeby zrobić reportaż o pierwszym prywatnym liceum w Polsce. Rozmawiała z uczniami, a mnie nawet zaproponowała, żebym przyszła do studia i reprezentowała naszą szkołę. Oczywiście, zgodziłam się, bo wtedy na wszystko patrzyłam w kategoriach superprzygody. I chyba sprawdziłam się, bo po tamtym występie zaproponowano mi, żebym poprowadziła Szortpress w programie „5-10-15”. Były to lata dziewięćdziesiąte, czasy, kiedy Krzysiek Ibisz był świeżo upieczonym dziennikarzem, który po godzinach dorabiał jako nasz logopeda. To była moja pierwsza zabawa z telewizją. Kiedy byłam w klasie maturalnej, poprosiłam wujka, który był wydawcą „Teleexpressu”, żeby pokazał mi, jak wygląda telewizja od kuchni. Wtedy też poznałam Hankę Smoktunowicz, teraz Lis, która razem z Maciejem Orłosiem prowadziła „Teleexpress”. Ale i tak najciekawsze były dla mnie nocne materiały, które Krzysiek Rutkowski robił z policją. Miałam chyba dziewiętnaście lat. Nosiłam kamizelkę kuloodporną i brałam udział w prawdziwych akcjach policyjnych z bandziorami oraz… sprawiałam, że moja mama szybciej siwiała. Zresztą nie pierwszy sporcie wtedy wiedziałam niewiele, ale z tym przecież od razu nie musiałam się o wypadku samochodowym?Tak, miałam wtedy piętnaście lat. Ósmego marca wracałam do domu samochodem ze znajomymi. Siedziałam z tyłu za kierowcą. Obok nas autem jechał chłopak, który – jak się okazało – był kolegą kierowcy. Zbliżył się do nas, żeby się z nami przywitać, i w pewnym momencie niechcący uderzył w nas, a dokładniej wepchnął na słup. Uderzenie było tak silne, że wszyscy zostaliśmy ranni. Ja na pierwszy rzut oka najmniej. Tuż po wypadku byłam najbardziej przytomna. Ci z przodu uderzyli głowami w szybę, więc byli oszołomieni i zakrwawieni, ja z zewnątrz nie miałam obrażeń. Kiedy przyjechała policja, bez problemu się przedstawiłam, powiedziałam, jak nazywają się koledzy, podałam nasze numery telefonów i wtedy zaczęłam wolniej mówić i słabnąć. Dopiero po dwóch godzinach od wypadku pewien młody policjant zobaczył, że coś się dzieje ze mną złego, i zmusił załogę karetki, żeby zabrała mnie do szpitala. Moja mama odnalazła później tego policjanta i podziękowała mu za uratowanie mi życia. Jak się okazało, miałam krwiaka mózgu, który powiększał się w ekspresowym szpitalu na Banacha trafiłam w ręce doktora Jarosława Andrychowskiego, który natychmiast zawiózł mnie do sali szczęście wszystko skończyło się dobrze, ale moja mama do tej pory wspomina, że najgorsze dni jej życia były wtedy, kiedy po operacji przez trzy doby czekała, aż się obudzę, i modliła się, żebym nie miała uszkodzonego szpitalu byłam około półtora miesiąca, a później długo dochodziłam do siebie w domu. Miałam sparaliżowaną prawą część ciała, opadała mi powieka, miałam opuszczone oko i zeza. Musiałam uczyć się wszystkiego od nowa: czytać, pisać, zapamiętywać. Koszmar. I to leżenie. Mama przyprowadzała wtedy do szpitala panią od refleksologii, która codziennie masowała mi stopy. Lekarze się na to wściekali, ale jak zobaczyli, że to działa, przymknęli oko na „znachorkę” przy moim wypadku nie słyszę na lewe ucho, nie mogę pić alkoholu i ani uprawiać intensywnie sportu. Tak! Nie mogę ćwiczyć w wysokim tempie, czyli bieganie odpada. Ale i tak nie narzekam, bo jeszcze trzy lata od wypadku groził mi straszliwy zez. Miałam mieć operację, ale mama wynalazła jakąś klinikę zeza pod Krakowem, gdzie zastosowano leczenie eksperymentalne. Raz w miesiącu jeździłam tam na zastrzyk w mięsień oka. Nigdy nie zapomnę bólu i strachu, że się poruszę albo po trzech latach od wypadku zaczęłam widzieć normalnie i… rozglądać się za prawdziwą pracą. Ktoś mi powiedział, że w Polsacie szukają dziennikarza do Działu Kultury. Umówiłam się na spotkanie i w nowych butach, kupionych specjalnie na tę okazję, pobiegłam na rozmowę z nadzieją, że dostanę tę robotę. Na miejscu okazało się jednak, że mój informator się pomylił – Polsat nie szukał do kultury, tylko sportu. O sporcie wtedy wiedziałam niewiele, ale z tym przecież od razu nie musiałam się zdradzać. Do pracy byłam gotowa, w końcu miałam nie tylko doświadczenie z telewizji publicznej, ale także nowe buciki. I tak to się zaczęło. Przyszłam w maju, a już w wakacje koncertowanie w całej Polsce z „Inwazją mocy” radia RMF FM oraz Polsatu. To była niezła szkoła jazdy, ale sprawdziłam się i już po wakacjach usłyszałam od mojego szefa, że wystąpię na wizji. Był rok 1997. Szefem Redakcji Sportowej był wtedy Jacek lata później, w 1999, do Polsatu przyszedł pan Marian Kmita, który uruchomił oddzielny kanał sportowy: Polsat Sport. I tak machina od dwudziestu lat siedzisz w sporcie. Nie kuszą cię nowe wyzwania?Mogę robić coś więcej, niż tylko przygotowywać wiadomości sportowe, w końcu byłam wydawcą Mistrzostw Europy Kobiet w siatkówce i pracowałam przy wielu sportowych imprezach telewizyjnych także z drugiej strony kamery. Telewizja daje mnóstwo możliwości, bo przecież to nie tylko praca na wizji. Z tyłu kamery stoi cały sztab ludzi, którzy ciężko pracują na końcowy efekt. Czasami stoję tam i ja. Poznałam także show-biznes i wydaje mi się, że wiem jak się w nim należy poruszać. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że show-biznes mnie stworzył. W końcu udział w „Tańcu z Gwiazdami” otworzył mi drzwi do przecież nie przeszkadza ci, że jesteś bo nie uważam, że do końca nią jestem. Popularność jest cechą pozytywną. Miło jest usłyszeć od obcych ludzi komplementy na temat swojego wyglądu albo występów w Polsacie. Takie gesty bardzo nie denerwuje cię, że zdobyłaś popularność nie dzięki temu, jaką jesteś dziennikarką, ale dlatego, że internauci docenili twój biust? A teraz ludzie emocjonują się twoim nowym wyglądem w rozmiarze S?Nie, bo mam wystarczająco dużo poczucia humoru, żeby nie brać wszystkiego na serio i cieszyć się na własnych warunkach tym co mi spadło z nieba. Na resztę ciężko pracuję. Bo przede wszystkim jestem prezenterką sportową. To moje podstawowe zajęcie, które wykonuję od dwóch dekad, i robię wszystko, żeby być w tym jak najlepsza. Celebrytką stałam się przez przypadek. Poza tym bycie celebrytką też może mieć dobre strony. Wiesz, ile kobiet dzięki mojej metamorfozie zaczęło mnie naśladować?Ile?Mnóstwo! Panie ciągle piszą do mnie e-maile, proszą, żebym pomogła im schudnąć. Mają do mnie zaufanie, bo widzą we mnie zwykłą kobietę, która tak jak one ciągle się odchudza. Skoro mnie się udało, to im też się uda. I to właśnie im, Marto, dedykujemy tę książkę. Fajnym babkom, które lubią siebie, znają swoją wartość i chcą jeszcze bardziej siebie polubić. Bo w dietach najfajniejsza jest nie utrata kilogramów, tylko świadomość, że dało się nie boimy się efektu jo-jo, prawda?Już nie, ale czasami śni mi się, że znowu przytyłam, dlatego co kilka dni wkładam moje ukochane spodnie z Zary i sprawdzam, czy wszystko jest tak, jak być powinno. Nie chcę już bardziej schudnąć. Podobam się sobie taka, jaka dzisiaj jestem. Dlatego trwaj, redakcyjnaCopyright for the Polish Edition © 2017 Edipresse Polska SACopyright for text © 2017 Karolina Szostak, Marta KordylEdipresse Polska SAul. Wiejska 1900-480 WarszawaDyrektor ds. książek: Iga RembiszewskaRedaktor inicjujący: Natalia GowinProdukcja: Klaudia LisMarketing i promocja: Renata Bogiel-Mikołajczyk, Beata GontarskaDigital i projekty specjalne: Katarzyna DomańskaDystrybucja i sprzedaż: Izabela Łazicka (tel. 22 584 23 51), Beata Trochonowicz (tel. 22 584 25 73), Andrzej Kosiński (tel. 22 584 24 43)Redakcja: Jolanta KucharskaKorekta: Izabela Jesiołowska, Ewa MościckaProjekt graficzny okładki i stron tytułowych: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ – graficzny makiety, skład i łamanie: Magdalena Betlej/ Studio KARANDASZ – Krzysztof Kostkiewicz, archiwum prywatne Karoliny SzostakBiuro Obsługi [email protected]tel.: 22 584 22 22( w godz. 8:00-17:00) 978-83-7945-814-1Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kodowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych w całości lub w części tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich. Znana, odchudzona twarz na grubej, porządnej okładce. Dumnie wyglądające 220 stron. Głośna premiera. W tle hashimoto, zrzucone 30 kilogramów i spektakularna metamorfoza, jak pisze o swojej przemianie Karolina Szostak. Premiera miała miejsce wczoraj (11 kwietnia), książkę kupiłam około 20:00 po powrocie z treningu. Jakim cudem już teraz czytasz ten artykuł? Lektura poradnika nie zajęła mi dużo czasu, ponieważ z 220 stron zaledwie 55 jest wypełnione treścią. Z uwzględnieniem trzech wywiadów i długiego pasma reklamowego z końca książki (30 stron). Bo chyba mogę nazwać pasmem reklamowym serię 14 zdjęć z lokowaniem różnych produktów i tekstów przedstawiających je w samych superlatywach? Spokojnie, reklam jest więcej. Na pierwszej stronie książki też. Na ostatniej również. Łącznie 17. Plus ulotka marki Soraya, tfu, to znaczy zakładka do książki. W poradniku znajduje się też 60 przepisów. Może zrobisz z nich jakiś pożytek, jeśli pomnożysz wszystkie składniki razy 5 i nie będziesz kierować się sugerowanymi kategoriami dań, bo nie nazwałabym śniadaniem zakwasu z buraków. Nie zjadłabym również na śniadanie tartych buraczków kiszonych. Nie zagryzłabym ich w ramach drugiego śniadania kiszoną kapustą z pomidorami i szczypiorkiem. Obiadowy a’la bigos w składzie: 2 cebule, kilogram kapusty kiszonej, jabłko, przecier pomidorowy, czosnek, marchewki i przyprawy również nie do końca do mnie przemawia. Pieczone cząstki jabłka na podwieczorek już bardziej. A na kolację surówka z papryki (tj. papryka + ogórki kiszone)! Takie rarytasy. Nie wiedziałabym o tym poradniku, gdyby nie komentarz czytelniczki, w którym podlinkowała wywiad opublikowany w Wyborczej. Pozwolę sobie zacytować kilka fragmentów. „Nie mogłam zrzucić tej dodatkowej wagi mimo diety. Poza tym czułam się bardzo dobrze, tylko tyłam. Zero metabolizmu. Dodam, że ta nadwaga nie była skutkiem jakiegoś nadmiernego objadania się, bo ja generalnie nigdy nie jadłam za dużo. Wiedziałam, że powód musi być inny. Diagnoza brzmiała: hashimoto. Podejrzenie padło na tarczycę. Dość szybko zrobiłam badania TSH, a potem jeszcze USG tarczycy. Nie było wątpliwości – mam niedoczynność tarczycy, która jak wiadomo, idzie w parze z nadwagą. Lista objawów hashimoto jest długa. Jeśli o mnie chodzi, to mogłabym z niej wykreślić wszystkie poza jednym – tyciem. Nie wypadały mi włosy, nie miałam depresji ani szorstkiej skóry, nie byłam senna ani apatyczna. Tylko ta nadwaga. Nie pamiętam już, jakie miałam TSH, gdy mi zdiagnozowano hashimoto, ale musiało być dość wysokie, skoro od razu dostałam 50 mg tyroksyny.” Wywiad, w którym autorka (jak sama mówi o swojej książce) „jedynego w swoim rodzaju poradnika”, utożsamia niedoczynność tarczycy z chorobą Hashimoto i poziom TSH przedstawia jako główne kryterium diagnostyczne tej choroby. A jako jej jedyny objaw, tycie. Czytelnicy bloga, którzy znają artykuł „Niedoczynność tarczycy – kolejna wymówka lenia czy realna przeszkoda w odchudzaniu” zdają sobie sprawę, że diagnostyka Hashimoto jest znacznie szersza i wykracza poza badanie poziomu TSH (podstawowe kryterium diagnostyczne w niedoczynności tarczycy) i wykonanie USG tarczycy. O rozpoznaniu choroby Hashimoto decyduje stwierdzenie zwiększonego stężenia przeciwciał anty-TPO, o których nie pada ani jedno słowo w wywiadzie, ani też w książce. Może przypadkiem. A może nie. LEKCJA I Niedoczynność tarczycy to nie choroba Hashimoto. Utożsamianie niedoczynności tarczycy z Hashimoto to ten sam poziom błędu, co nazywanie prostokąta kwadratem. Każdy kwadrat jest prostokątem, ale nie każdy prostokąt jest kwadratem. Choroba Hashimoto prowadzi do niedoczynności tarczycy, ale niedoczynność tarczycy nie zawsze jest chorobą Hashimoto. „Teraz, kiedy już skończyłam post, nadal pilnuję diety – 1300 kalorii. Nie ma w niej białego pieczywa, makaronu, ryżu, potraw smażonych. I oczywiście słodyczy. Nie tęsknię za nimi w ogóle. Ja się przestawiłam mentalnie na jedzenie, które mi służy. Niektórym trudno jest zrezygnować ze słodkiego – dla mnie to żadne wyzwanie, bo ja nigdy nie jadłam takich rzeczy.” 1300 kalorii. Dorosła kobieta. Jak wiemy z książki trenująca 2-3 razy w tygodniu przez około godzinę (ćwiczenia siłowe zakończone serią kardio). W aktualnym modelu żywieniowym (Post dr Dąbrowskiej przeplatny okresami „pilnowania diety”) żyje około roku. LEKCJA II Odchudzanie zawsze rozpoczynaj od pracy nad relacjami z jedzeniem. Jeśli poczujesz się gotowa i zechcesz na nowo opracować swój jadłospis, przygotować odpowiedni dla Ciebie jadłospis redukcyjny, który pozwoli Ci schudnąć, a w perspektywie długofalowej utrzymać nową masę ciała i prawidłowe funkcjonowanie organizmu, kieruj się kilkoma podstawowymi zasadami: nigdy – nie dostarczaj sobie mniej energii, niż wynosi Twoja Podstawowa Przemiana Materii, czyli taka ilość energii, której potrzebuje Twoje ciało do życia i prawidłowego funkcjonowania narządów i nierobienia niczego, oprócz leżenia i pachnienia (a jeśli miałabym być bardziej precyzyjna, to musiałabym dodać tu litanię specyficznych warunków, do których odnosi się PPM) Przykład: kobieta, 170 cm wzrostu, 40 lat, 80 kg, praca siedząca + 3 razy w tygodniu godzinny aerobik PPM (na podstawie wzoru Benedicta-Harrisa): 1548 kcal PPM to granica minimum, ale nie jest to wyznacznik podaży energii na diecie redukcyjnej! bezpieczna dieta redukcyjna dla osoby początkującej powinna dostarczać 80-85% CPM – Całkowitej Przemiany Materii, która składa się z wspomnianej PPM oraz ze wszystkich dodatkowych aktywności wykonywanych w ciągu dnia (do których zalicza się nawet pracę siedzącą, sprzątanie i wszystkie niepozorne rzeczy, którymi zajmujesz się w ciągu dnia) z uwzględnieniem treningów Schudła prawie 30 kilogramów. Należy jej się zupełnie szczera pochwała za wytrwałość, upór w dążeniu do celu. Należy się też upomnienie za wybrane metody, ale to nie jej wina – oddała się w ręce zaufanych specjalistów, stosowała do ich porad, a osiągnięcie celu było wystarczającym argumentem, by uwierzyć w ich skuteczność i niezawodność na tyle, by napisać o tym poradnik. I za to należy się już nagana. Książka Karoliny Szostak – Moja spektakularna metamorfoza Fakt. Udo szerokości łydki wygląda spektakularnie na okładkowym zdjęciu. Na tym etapie proponuję zakończyć oglądanie książki. Jeśli ktoś chciałby zaryzykować, niech będzie przygotowany na: niespójność – za przykłady niech posłużą: sugerowana kaloryczność w trzecim tygodniu po zakończeniu głódówki; zgodnie z instrukcją na stronach 40 i 53 dzienna podaż kalorii powinna wynosić 1500 kcal, ale już sto stron później (dokładniej na stronie 147) czytamy o 1400 kcal. Ale kto by się przejmował setką kalorii w tą czy w tą, skoro i tak nie ma tu ani słowa o zapotrzebowaniu energetycznym i indywidualizacji zaleceń. i moje ulubione dżinsy z Zary; musicie wiedzieć, że Karolina „Nie patrzy na siebie ani na innych przez pryzmat kilogramów. Nie one nas definiują”! Moja droga, być może nie wiedziałaś tego, ale definiują nas dżinsy z Zary o czym czytamy 10 stron później: (Karolina odpowiada na pytanie czy nie boi się efektu jojo) „Już nie, ale czasami śni mi się, że przytyłam, dlatego co kilka dni wkładam moje ukochane dżinsy z Zary i sprawdzam czy wszystko jest tak, jak być powinno”.Uczcijmy to minutą ciszy. oderwanie od rzeczywistości – choć autorka bardzo chciałaby pokazać się ze strony dziewczyny z sąsiedztwa, która ma takie same problemy i potrzeby, to jednak ma zupełnie inne możliwości; w trakcie przemiany korzystała z coacha żywieniowego, cateringu dietetycznego, trenera personalnego oraz profesjonalnych zabiegów wyszczuplająco-ujędrniających np. „Redukcję uporczywego tłuszczu w porze lunchu„, którą autorka proponuje wykonać „zamiast kolejnej sukienki albo torebki„ całkowity brak obiektywizmu – cały poradnik (autorka naprawdę użyła słowa poradnik wobec swojej książki) opiera się na tezie to zadziałało u mnie, więc uważam, że to warte polecenia. Nie znajdziesz w tej książce przeciwskazań do stosowania opisywanych metod, nie doszukasz się bibliografii, źródel, solidnych argumentów. Książka Karoliny Szostak jest wybitnie jednostronna i nie pada w niej ani jedno słowo o indywidualizacji diety, konieczności konsultcji lekarskiej przed rozpoczęciem całego (bardzo, bardzo restrykcyjnego) procesu ani o przeciwskazaniach. W zamian za to znajdziesz nieskończoną listę superlatyw i problemów, które rozwiązuje stosowanie opisywanych metod powtarzanie mitów i półprawd, bez dodatkowych komentarzy, uzasadnień, argumentacji i kontrargumentów „[…] i odtruwać wątrobę, pijąc codziennie rano wodę z cytryną i imbirem” „węglowodany […] i hamują powstawanie zmarszczek”- to jeden z moich ulubionych mechanizmów opisywanych w książce 😀 „dieta i styl życia aż w 80% mają na nie [na geny] wpływ” – okej Karola, jak to policzyłaś? „Czy wiesz, że nie musisz być uczulona na gluten, by… i tak Ci szkodził?” – a czy wiesz, że dieta bezglutenowa stosowana w sposób nieodpowiedzialny może być jedną z przyczyn rozwoju cukrzycy typu II? [źródło: pozycja 5 z bibliografii] „Gluten to białka […], które odpowiadają za stany zapalne w organizmie, starzenie się i tycie” – o ja głupia, a myślałam, że tyjemy od nadwyżki kalorycznej w stosunku do wydatkowanej energii. Starość nie radość, to fakt. „Hashmiotki muszą bardziej niż inne kobiety dbać o siebie i unikać nabiału” – artykułów naukowych na temat diety w niedoczynności jest niewiele, a część z tych opublikowanych przeczy skuteczności np. diety eliminującej laktozy w poprawie wyników badań chorych na Hashimoto (przykład 1,2) Notoryczne utożsamianie postu ze zdrowym odżywianiem utrwalanie szkodliwych stereotypów na temat odchudzania – cały proces odchudzania przedstawia jako walkę ze słabościami, a szczupły wygląd jako remedium zmartwień wszelakich: „W końcu nic tak nie dodaje skrzydeł jak piękny wygląd” „Jeśli teraz [w trakcie postu] wygrasz ze sobą, to nic Cię nie pokona”, „Nie mam złotej rady, trzeba po prostu pracować nad sobą i walczyć ze słabościami” Lista produktów dozwolonych i zakazanych, „grzeszki żywieniowe”, „czarna lista”, „produkty zakazane”, „zgrzeszenie lodami czekoladowymi”, „Ja, tak jak ty, codziennie walczę ze sobą” „Pierwszy etap kuracji nie jest tak restrykcyjn jak post. Dlatego kiedy zdarzyła mi się mała wpadka i zjadłam na przykład kubełek lodów karmelowych, nie przerywałam kuracji, tylko starałam się wyciągnąć wnioski z mojej słabości i jak najszybciej wyrzucić z organizmu „owoc grzechu”, pijąc na kolację sok z kiszonej kapusty, kapuśniak albo zajadając kapustę” wywody na temat życia prywatnego – w formie wywiadu, który z Karoliną przeprowadza zaprzyjaźniona redaktorka. Dowiemy się kilku faktów o piersiach Karoliny, jej rozterkach miłosnych, dzieciństwie, okresie liceum i pracy dziennikarki sportowej niski poziom przekazywanej wiedzy – ta książka uczy o żywieniu tyle, ile nauczyłbyś się podczas kursu na prawo jazdy trwającego godzinę. Trochę teorii, trochę praktyki, u mnie działa, jakoś to będzie, to proste, to działa, no zobacz ja umiem jeździć, to Ty też pojedziesz! Wszystkie zagadnienia są omawiane powierzchownie, skrótowo i tak, by pasowały pod tezę. Okej, zdaję sobie sprawę z tego, że nie da się w jednej książce opisać całej prawdy na temat odchudzania. Ale jeśli autorka nie wie jak zrobić to chociażby poprawnie (albo przynajmniej w sposób nieszkodliwy dla Czytelnika) to na cholerę brała się za pisanie? Jedną z odpowiedzi będzie zapewne kolejny punkt… liczne lokowania produktu – od walizek, przez szampon, po antycellulitowe mazidła, catering dietetyczny, klinikę medycyny estetycznej, butów, torebek, bikini, bielizny, kosmetyków kolorowych a nawet mebli. Ale wiecie, nie byle jakich tylko „Ulubionych okoumiliczay, którymi są meble marki Heban. Karolinę cieszy włoski styl we własnym mieszkaniu.” Najlepszym zwieńczeniem mojej opinii o książce Karoliny Szostak będzie przytoczenie ostatniego akapitu „Mojej spektakularnej metamorfozy”: Najważniejsze, by wszystko było ze mną spójne, począwszy od mojego stylu życia, przez rzeczy, które mnie otaczają. Dlatego nawet walizka musi do mnie pasować, być unikatowa i jedyna w swoim rodzaju, najlepiej by była spersonalizowana, marki „This is me”. Robert Lewandowski też taką ma. Bo diabeł tkwi w szczegółach, a jak mawiała Greta Garbo: „Ja to nie tylko ja, ja to wszystko, co robię, słyszę i na co patrzę”. (Tu zdjęcie ze spersonalizowaną walizką marki „This is me”, którą – pamiętajcie! – ma także Robert Lewandowski). Czas więc na ciebie, droga czytelniczko, na ciebie i twoją metmorfozę. Powodzenia! Tymi słowami kończy się książka Karoliny Szostak. Myślę, że nie znalazłabym lepszej puenty dla recenzji. Zaoszczędzone 39 zł wydajcie na przyjemności. Ostatnia lekcja Za każdym razem, kiedy zobaczysz książkę celebrytki, wpis blogerki, artykuł w kobiecej prasie, wywiad w telewizji lub cokolwiek co dotyczy odchudzania (i tym samym zdrowia), a co wyszło z ust osoby niemającej odpowiedniego wykształcenia, doświadczenia i wiedzy z tematu, na który się wypowiada, miej z tyłu głowy: fakt, że tematyka fit i odchudzanie świetnie się sprzedaje i klika – ludzie mogą chcieć zarobić na Tobie, Twojej naiwności i Twoich kompleksach świadomość, że żywienie jest bardzo szeroką dziedziną, która wymaga znajomości funkcjonowania ludzkiego organizmu (w stanie zdrowia i choroby) w tak dużym zakresie, który trudno nadrobić w ramach nauki własnej, samorozwoju i szkoleń. Bez tej wiedzy można łatwo zachłysnąć się określonym schematem żywieniowym i stracić obiektywizm wobec określonych metod – rozsądnie wybieraj autorytety, którym powierzasz swoje zdrowie smutny przykład wesołej Dominiki Gwit, która w 2015 roku dostała propozycję napisania książki o swojej metamorfozie – schudła 50 kilogramów, w 2016 promowała ją już jako osoba z nadwagą, a na okładce dalej widniała w odchudzonej wersji. Tutaj można zobaczyć jej metamorfozę od 2013 do 2016 roku, a tutaj aktualne zdjęcie. Nie będę odnosić się do efektu jojo, nie będę krytykować obranych metod (Gaca system) ani chwalenia dnia przed zachodem słońca. Jej historia jest pouczająca i smutna (pokazuje czym skutkuje wybranie złych metod), ale dziś rozmawiamy o pisaniu książek o takiej ważnej i odpowiedzialnej tematyce przez osoby, którym brakuje do tego kompetencji. Przytoczę bardzo ważny fragment wywiadu udzielonego 17 marca bieżącego roku (po schudnięciu, po premierze książki, po przytyciu): Prowadzący: Jesteś w takiej sytuacji, że stajesz się takim guru, wszyscy mówią good job, a ty już wiesz, że nie dajesz rady, zaczynają Ci wracać kilogramy, jesteś na chwilę przed promocją książki. Książki, która miała być o tym, jak było wspaniale i w ogóle jestem super, bo jestem chuda. Dominika: To znaczy z tą książką to tak nie jest, no ale… Prowadzący: Ja wiem, że tak nie jest, bo ją zmieniłaś. Bo to już zaczęło się dziać w trakcie. Dominika nie zaprzeczyła, że zmieniła książkę, bo w trakcie prac nad książką przestała wierzyć we własne metody i zaczęłą tyć. Dziewczyna opowiada o tym, że czuła się źle, że to nie było dla niej, że teraz jest dużo szczęśliwsza i bogatsza o cenne doświadczenie. Fakty są takie: najpierw było schudnięcie, kolejno program o historiach odchudzających się osób, później propozycja napisania książki, kolejno prace nad książką a w międzyczasie efekt jojo i zmiana części książki. Ale jej książkę nadal promuje zdjęcie szczupłej Dominiki, a nie szczęśliwej Dominiki, która „wróciła do siebie„. Co by było, gdyby efekt jojo pojawił się kilka miesięcy później, już po premierze? Nie wiemy. Ale wiele osób chciałoby pójść tą samą drogą, dopóki widziałoby jej efekty. Pamiętajcie o tym przykładzie za każdym razem, gdy ktoś niezwiązany z branżą, ktoś bez odpowiedniego wykształcenia i wiedzy zaczyna się wypowiadać na tak trudne tematy. I to by było na tyle. Albo nie. Jeśli chcesz nauczyć się świadomego, odpowiedzialnego odchudzania, zapisz się na listę oczekujących na II edycję Korepetycji z odchudzania. Zabierzemy się za odchudzanie zupełnie inaczej. Bibliografia: Wywiad dla z Moja spektakularna metamorfoza, Karolina Szostak, Marta Kordyl, 2017 (premiera 11 kwietnia) Artykuł z mikrobloga Dominiki Gwit Gwiazdy Cejrowskiego, Odc. 2, Dominika Gwit Low gluten diets may be associated with higher risk of type 2 diabetes, American Heart Association Meeting Report Presentation

karolina szostak moja spektakularna metamorfoza